czwartek, 25 lipca 2013

Mówię chodźmy, świat nas zaskoczy

Kolejny dzień pełen uczelnianych zajęć. Tym razem pogoda była deszczowa, krople przyjemnie bębniły o materiał parasolu, który trzymałam w lewej dłoni. Wiatr rozwiewał moje poplątane włosy na różne strony świata, a czerwona szminka kupiona w sklepie za cztery pięćdziesiąt zdobiła mój uśmiech. Plakaty mówiły o meczu Skry, który raczej miał być sparingiem, na który kilka dni temu kupiłam bilet, gdyż miałam ochotę przyjrzeć się temu widowisku z bliska, tym bardziej gdy miał to być mecz kontrolny przed nowym sezonem, a drużyną po przeciwnej stronie siatki miało być Montpellier. Uśmiechałam się dzisiaj nienaturalnie dużo razy i gdy po skończonych zajęciach teoretycznych wracałam do domu zatłoczonym autobusem komunikacji miejskiej, której swoją drogą nie cierpię, odliczałam w głowie ile czasu zostało mi do przygotowania się i o której muszę pojawić się na przystanku, żeby autobus zawiózł mnie tam gdzie ma mnie zawieść. Tak!, tak to było zdecydowanie pochłaniające zajęcie i przegapiłabym swój przystanek, przez co musiałabym iść trzy ulice w ten deszczowy dzień, a tak to jednak przepchnęłam się przez tłum i prawie upadłam na chodnik, gdyż  nieuprzejmy kierowca chciał mi przymknąć ukochaną torbę. W mieszkaniu szybko wygrzebałam bluzkę z logiem Nirvany, ubrałam ciemne spodnie jeansowe, które jako pierwsze wypadły z mojej szafy oraz na nogi ubrałam niedawno zakupione trampeczki, do tego wpakowałam do torby szalik Skry i byłam gotowa do siedzenia na miejscu i mierzenia zabójczym wzrokiem hoteczek wzdychających do każdej części ciała siatkarzy znajdujących się na boisku. Szczerze powiedziawszy był tylko jeden gracz, który zasługiwał na chwilę uwagi, a był to Winiarski i jego lazurowe spojrzenie, które spierdoliło do Rosji, więc znowu mogę zająć się samym w sobie widowiskiem niż skupiać wzrok na rozpraszających elementach. Tak nazwałam go elementem, nie!, nie możecie się na mnie rzucić. Nie spodziewałam się tylu ludzi na hali; nie myślałam, że niektórzy będą jeszcze chcieli się dostać na sale mimo braku biletów, które rozeszły się jak świeże bułeczki. Siedziałam na zajebiście niewygodnym krzesełku, oglądałam ten mecz i wtedy jego twarz mignęła mi przed oczyma, co więcej ubrany był w klubowy uniform i trzymał tabliczkę z numerem Antigi - który swoją drogą uwijał się na boisku - by zaraz go zmienić. Delikatnie się zszokowałam, trochę zabrakło mi powietrza, zaczęłam nerwowo mrugać oczyma i tak trochę bardziej wtopiłam się w siedzenie byleby tylko nie zostać zauważoną. Gdy usłyszałam końcowy gwizdek, chciałam się szybko stąd zwinąć, ale prawie wyrżnęłam orła, gdy usłyszałam tuż przy uchu "cześć laska".

Adnotacja: Wojtek straszy. Jednak w czwartek, udało mi się wyrobić, wróciłam szybciej niż się spodziewałam.
Yeeeee biczys, nadal 4 miejsce w rankingu FIVB.
Nie mam weny, poszedł na spacer/do domu/w pizdu/whatever. Smutno mi :). 
Edit: ostatnio nie mogę nic komentować wybaczcie, nadrobię.

4 komentarze:

  1. "cześć laska" - jak ja nie lubię tego zwrotu! Jaja bym pourywała każdemu facetowi, który by się w ten sposób do mnie zwrócił. Kompletny brak szacunku:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też nie lubię tego zwrotu, podobnie jak czytelniczka. kojarzy mi się z takimi gogusiami z toną żelu na włosach i złotym zębem zamiast normalnego siekacza, a fuj!
    no to się dziewczyna zdziwi. a trzeba było nie iść na mecz.
    macham do ciebie moją weną!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten zwrot wywołuje u mnie zawsze agresje. Nie cierpię go, bo facetom wydaje się, że to jest idealny tekst na podryw, jakby to było coś po prostu fantastycznego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopisuje się pod tym, nie cierpię tego określenia. Jest takie szczeniackie i puste w znaczeniu. Czekam na więcej. :)

    Zapraszam na ostatni już rozdział na www.przeszlosc-nie-zniknie.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń